Reklamy

Wstrząsający serial dokumentalny to obowiązkowy seans dla każdego zainteresowanego kinem reżysera.

Zasiadając do seansu czwartego odcinka Allen v. Farrow czułem tylko ulgę. Po emocjonalnym tsunami, jaki zaserwował nam odcinek trzeci, byłem gotów na najgorsze, szczęśliwy, że to będzie już koniec. Zaskoczyłem się. Ostatnia odsłona serii dokumentującej występki pretensjonalnego reżysera rozbroiła wiele krytycznych uwag kierowanych w jej stronę, a do tego wpisała te wydarzenia w kontekst większego problemu. Dodatkowo zaoferowała sporą dawkę ckliwych obrazków rodzinnych, ale po horrorze pedofilii to mało przeszkadzająca wada. Allen v. Farrow to już kolejny serial dokumentalny, który za cel obiera sobie przemoc seksualną stosowaną przez potężnego mężczyznę ze świata rozrywki. Surviving R. Kelly był sensacjonalistyczny, ale dobrze udokumentowany. Leaving Neverland skupił się na głosie ofiar, porzucając narrację kryminalno-sądową, co stało się narzędziem w rękach apologetów Michaela Jacksona. Allen v. Farrow sytuuje się gdzieś pośrodku, w równym stopniu poświęcając czas sądowej dokumentacji, co emocjom i przepracowywaniu traumy Dylan. Całość składa się na wstrząsające doświadczenie i kolejny odcinek sagi pod tytułem: wielkim ludziom wolno więcej

W filmie pada pewne bardzo ważne zdanie: największy problem robi się wtedy, kiedy czyjaś twórczość staje się podstawą tożsamości. Zupełna prawda w przypadku Allena, którego filmy są łakomym kąskiem dla wrażliwych, nastoletnich fanów i fanek kina i stanowią ważny punkt wejścia do fascynującego świata filmu. Niektórzy dokonują potem weryfikacji i stwierdzają: ok, ziomek jest strasznie pretensjonalny, te filmy są monotematyczne i kompletnie nowojorskie (to miasto to wcielenie piekła na Ziemi i jedną z większych zbrodni kultury popularnej jest wmawianie nam, że jest inaczej), do tego za dużo tu creepiastych wątków lolitkowych i kompletnie posranej dynamiki międzypłciowej. Większość jednak tego nie robi, czcząc postać Allena jako intelektualnego guru amerykańskiego kina. Z tej perspektywy nietrudno wierzgać na wszystko, co Allen v. Farrow pokazuje w dość kompleksowy sposób. Widać to zarówno po śmieszno-strasznych wpisach w internecie, jak i artykułach w mediach w rodzaju Guardiana, które do dzisiaj bronią klasowego etosu, uosobianego przez reżysera. Po czwartym odcinku dokumentu jeszcze trudniej traktować te głosy poważnie, bo po kolei obala ulubione argumenty obrońców Allena: wystudiowane zachowania Dylan, skompromitowany raport specjalistów zatrudnionych przez reżysera, brak sądowych reakcji na oskarżenia (prokurator nie zdecydował się na proces mając na uwadze dobro dziecka). Trudno polemizować z tymi, którzy po prostu podważają osobę Mii Farrow, mówiąc, że to wystrzelona manipulantka, powtarzając zresztą narrację obozu Allena. Wystrzelona – na pewno, dotyczy to większości osób pracujących w Hollywood, czasem objawia się to ideologią New Age, czasem kuriozalnym rozsmakowaniem w rozrywkach i przepychu. Zresztą to najsłabszy element dokumentu: w ostatnim odcinku dostajemy zestawienie Farrow jako anioła charytatywności z Allenem, już osądzonym potworem, który zniszczył jej karierę w Hollywood. Jakkolwiek to prawdziwe, tego typu psychologiczne manipulacje to niefortunny element większości takich produkcji. Ale w pełni rozumiem ich funkcję – to ukłon w stronę publiki, która potrzebuje manichejskiej wizji świata. Zresztą pedofilia to jeden z nielicznych obszarów ludzkiego grzechu, gdzie radykalny podział na zło i dobro sprawdza się wyśmienicie.

Jeśli komuś było mało sądowej dokumentacji i relacji rodziny, Allen v. Farrow sięga po dość niebezpieczny zabieg: potwierdzenie tezy przez analizę twórczości. Niebezpieczeństwo polega tu na arbitralności i niedoskonałości najróżniejszych narzędzi krytycznych, które starają się wymuskać prawdę o rzeczywistości z okruchów zostawianych w tekstach kultury. Łatwo tu o wybiórczość czy uruchomienie efektu potwierdzenia, nie mówiąc o tym, że umowność pewnych środków wyrazu nie sprzyja przekładaniu np. filmu na rzeczywistość. Niemniej jednak, w przypadku Allena pewne wciąż wykorzystywane przez niego tropy prowokują niepokój. Nie chcę się posuwać do twierdzenia, że psychopata zawsze lubi zostawiać ślady swoich niecnych występków (aczkolwiek kusi mnie to piekielnie). Natomiast wiele aspektów twórczości reżysera wzbudza wątpliwości: choćby zachwiana dynamika władzy w stosunkach damsko-męskich i pogonie głównych bohaterów za o wiele młodszymi od siebie dziewczynami. Już nawet nie mówię o tym, że wszelkie kontakty mężczyzn grubo po czterdziestce z nastolatkami to terytorium moralnie wątpliwe, żeby sprawę ująć delikatnie. Podstawą partnerskich relacji jest równowaga władzy w związku, a mam poważne wątpliwości, czy da się to zrobić przy tak dużej różnicy wieku i życiowego doświadczenia (nie mam tu na myśli związków między dorosłymi ludźmi, a dorosłych z nastolatkami). Pozostaje jeszcze kwestia Soon-Yi, jednej z córek Mii Farrow, z którą Allen wziął ślub, po latach mentalnego ugniatania i potajemnych spotkań w hotelu (również wtedy, kiedy była w szkole średniej). Apologeci Allena lubią powtarzać, że nie miał z nią zbyt wiele kontaktu, więc ten ślub to nie jest taki duży skandal. Ok, lubię anime, więc może nie powinienem się wypowiadać, ale… Koncept kazirodztwa według mnie obowiązuje również jeśli zaangażowane osoby nie są połączone więzami krwi. Jest wystarczająco dużo ludzi na planecie, żeby partnerek poszukać poza obszarem najbliższej rodziny, ale hej, co ja wiem, jestem tylko klaunem z internetu, a nie wielkim reżyserem! 

Allen v. Farrow wpisuje występki reżysera w ruch #MeToo, zresztą Ronan Farrow był tym, który nagłośnił sprawę Harvey’a Weinsteina. Ostatecznie, nie mogło być inaczej. Jak wynika z audiobooków i konferencji prasowych Allena pokazywanych w dokumencie, to zimny i wyrachowany człowiek. Napompowany przesadzonymi opiniami o własnej twórczości, utwardzony przywilejem nowojorskiej elity, głaskany przez moralnie zbankrutowany hollywoodzki system wsparcia. Nie tylko zniszczył swoją – tymczasową, ale wciąż – rodzinę, ale także karierę Mii Farrow, próbował również odebrać jej dzieci w okrutny sposób. W Stanach Zjednoczonych już jakiś czas temu powoli zaczęto wygaszać jego możliwości, odwoływać prelekcje i zajęcia z jego filmografii. W Europie, wyjątkowo podatnej na płytki intelektualizm reżysera, ten proces może dopiero się zacząć. I będzie to spora zasługa Allen v. Farrow

WIĘCEJ